Michael Bacster
Uczeń Hufflepuffu
Dołączył: 14 Kwi 2007
Posty: 252
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Durmstrang
|
Wysłany:
Sob 15:49, 28 Kwi 2007 |
|
31 grudnia 1936
Dziś są moje 10 urodziny. Dostałem to, co zwykle dostają dzieci w tym sierocińcu, czyli zeszyt i komplet do pisania.I tym razem naprawdę jestem zadowolony. Mój zeszycie od dziś będziesz moim dziennikiem, moim przyjacielem. Mieszkam tu z tymi dzieciakami od 10 lat, ale wiem jedno-ja jestem inny, dziwne rzeczy dzieją się wokól mnie, a ja nie wiem co się dzieje.Wiem tylko jedno: jestem inny.
Tak jestem inny... Nie wiem co jest ze mną nie tak, ale to bardzo dziwne, przerażające. Na przykład miesiąc temu ta głupia Emily wylała na mnie zupę. Myślałem,że się wścieknę. Byłem strasznie zły, tak,że...no właśnie, żyrandol spadł z sufitu,a z kredensu wysypały się talerze. Byłem zaskoczony i przerażony, choć to nie pierwszy raz się zdarzyło, ale to mnie zawsze zaskakuje. A te głupie dzieciaki znowu zaczęły wrzeszczeć: Odmieniec! Potwór! Nienawidzę ich. Uważają mnie za jakiegoś potwora od którego trzeba się trzymać z daleka. Nie rozmawiają ze mną. Zawsze tak dziwnie na mnie patrzą. Zupełnie jakby się bali,że się zarażą. Mam tego dość. Już nie pamiętają,że gdyby nie ja, to David by się połamał. Głupek huśtał się na gałęzi, która się oczywiście złamała. Byłem tam. Sprawiłem,że gałąż odleciała w bok, na trawę i ten głupek tylko się poobijał. Po prostu spojrzałem na nią i kazałem jej spaść na trawę. Nie wiem czemu to zrobiłem.To był odruch.Muszę się bliżej przyjrzeć moim hmmm, nazwijmy to, zdolnościom. Muszę sprawdzić co potrafię. Ja im jeszcze pokażę, tym wszystkim głupim bachorom! Odmieniec! Zobaczycie co ten odmieniec potrafi!
6 stycznia 1936
Odmieniec...czemu akurat ja? Sam już nie wiem kim jestem, czym jestem. Nie znam swoich rodziców, krewnych, nic. Zupełna pustka. Wiem tylko tyle,że mama zmarła po tym jak mnie urodziła. Ale kim była? Tego nie wiem. Chciałbym mieć kolegów, ale te dzieciaki boją się mnie, nienawidzą mnie. Nie będę się im pchał. Obejdę się bez nich. Ale oni jeszcze pożałują,że mnie tak traktują.Jak stąd wyjdę to im wszystkim pokażę. Dlaczego właśnie ja muszę być zakichanym sierotą?! Gdzie jest mój ojciec? Dlaczego mnie nie szuka? Wiem,że on gdzieś tam żyje.Może o mnie nie wie? Ech...
15 stycznia 1936
Jestem wściekły. Mam dziś zły dzień. Nic nie idzie po mojej myśli. Poza tym ten cały sierociniec mnie wkurza. To życie tutaj...
Na szczęście hałastra poszła bawić się na dwór i mam chwilę spokoju, aby pomysleć. Tak,aby znowu myśleć i mysleć, i mysleć bez końca o tym kim jesteś Tomie Riddle'u? Jestem inny, ale czy to znaczy,że gorszy? A może jednak ja jestem kimś wyjątkowym? Nikt z tych dzieci tutaj nie umie tego,co ja. Może tym wszystkim, tą siła we mnie, czy cokolwiek to jest, da się pokierować. To byłoby wpaniale. Ciągle kieruje tym przypadek, a tak nie może być. Gdybym tylko wiedział dlaczego mam tę dziwnę siłę. Ale w sumie nieważne. Spróbuję się nauczyć tym kierować. Może się da. Może tu wystarczy tylko bardzo chcieć coś zrobić i się na tym skupić? Hmmm, nie wiem. Spróbuję poćwiczyć. Na początek może uda mi się poprzesuwać sprzęty. Dobra mój pamiętniku, wrócę póżniej i napiszę jak mi poszło.
15 stycznia, póżnym wieczorem
Niewiarygodne! Niesamowite! Udało się! Wprawdzie przesunąłem to krzesło tylko o kilka, cali ale zawsze. Jejku. Już wiem jak to się robi: wystarczy się mocno skupić i czegoś zapragnąć. Rany. Naprawde niezwykłe! Muszę jeszcze dużo ćwiczyć, a potem, kto wie do czego dojdę. Ciekawe czy to zadziała na zwierzęta. Kto wie, może nawet na ludzi też. Zobaczymy.Ale naprawdę chciałbym wiedzieć skąd ja mam w sobie to coś, te dziwne umiejętności. Tę... moc?
25 stycznia 1937
Dopiero teraz piszę ale wcześniej byłem chory. Czułem się okropnie. Jakieś dziwne przeziębienie, czy coś. Wysłali mnie do lekarza, a ten mi dał jakieś dziwne preparaty po których czułem się jeszcze gorzej, ale w końcu mi przeszło, chyba tylko dzięki mojemu organizmowi. Zmartwiłem tym faktem szefową i resztę, co do tego jestem pewien. Ale nie o tym chciałem pisać. Ta choroba na coś się przydała, bo zauważyłem,że wyostrzyły się moje zmysły, oraz co ciekawe, chyba parę razy słyszałem myśli kilku osób. Nie wiem czemu akurat w chorobie, ale to na pewno da się powtórzyć. Chyba podświadomie walczyłem z chorobą i dlatego tak. Sam nie wiem. W sumie nieważne. Ale chyba robię postępy. Parę razy pokazałem tym dzieciakom co potrafię już zrobić. Ależ się wystraszyli: hahaha! Uciekali gdzie pieprz rośnie.
Już postanowiłem sobie darować próby zbliżenia się do nich. Wiem,że mnie nigdy nie zaakceptują, więc to nie ma sensu. Teraz oni już dla mnie przestają znaczyć cokolwiek. Moja inność coraz bardziej mi się podoba, hehe. Jutro mamy iść na jakiś spacer po mieście. Kolejna okazja do wypróbowania moich zdolności...
26 stycznia 1937
Ech, miało być zupełnie inaczej. Inaczej sobie wyobrażałem tę wycieczkę. Ale po kolei.
Wczoraj było deszczowo i ponuro, a co dziwne jak tylko się rano obudziłem, czułem, że to nie będzie udany dzień. Ale jak Cole się uprze to nie da rady. Musimy wychodzić między ludzi- jak to określiła, więc obojętnie czy grad czy deszcz czy śnieg, co tydzień wybieramy się na tzw. wycieczki. Zastanawiam się po co. Chyba tylko po to żebyśmy mieli okazję poprzyglądać się szczęśliwym rodzinom, uśmiechniętym dzieciom, którym rodzice kupują słodycze i zabierają do parku. Dzieciom, które wiedzą, że żyją.
No i poszliśmy na miasto. Nienawidzę tych wypraw. Nienawidzę tych litościwych spojrzeń mijających nas ludzi, którzy współczują nam, biednym sierotkom. I tylko tyle potrafią. Nie przyjdą do sierocińca, nie przygarną nikogo z nas, no bo skąd mają wiedzieć jacy byli nasi prawdziwi rodzice. Może byli złodziejami, mordercami. Szkoda słów po prostu.
Tym razem chciałem wykorzystać ten spacer, aby wypróbować swoje moce na takich właśnie wspaniałych, litościwych ludziach.
Kiedy byliśmy w parku odłączyłem się od grupy i wyruszyłem na samotny rajd po ulicach w poszukiwaniu, że tak powiem, ofiary. Szefowa nawet nie zauważyła mojej nieobecności, zresztą ona stara się mnie i na co dzień nie zauważać, chyba, że musi mnie ukarać, wtedy jest wprost szczęśliwa. Poszedłem do centrum, na rynek. Postanowiłem pobawić się w biedną sierotę. Ludzie widzieli mój ubiór z numerem sierocińca, więc nie miałem problemu z odgrywaniem biedactwa. Nie będę mówił o szczegółach, bo to nieważne. W każdym razie wszyscy, którzy ze mną rozmawiali mieli za jakiś czas dziwne wypadki. Różnego rodzaju, hehe.
Do licha, muszę iść na kolację, zanim Cole się wścieknie i zamknie mnie w komórce za karę, a dziś nie mam ochoty tam nocować. Jutro opiszę resztę.
28 stycznia 1937
Na czym to skończyłem... Aha! Po jakimś czasie mi się znudziła ta zabawa, więc sobie usiadłem na skwerze. Zapomniałem kompletnie, że muszę wrócić do grupy. Spacery zwykle trwały po trzy, cztery godziny, ale dziś ze względu na pogodę miało być krócej, więc już dawno musieli wrócić. Wiedziałem, że znowu czeka mnie kara, ale w sumie było mi wszystko jedno. To był błąd, że tam usiadłem. Czułem, że znowu się zacznie. Naprawdę staram się tego nie robić, ale to jak na razie jeszcze zbyt trudne. Czeka mnie wiele pracy nad tym, aby to poskromić. Zawsze jest tak samo. Po jakimś czasie zaczynam się przyglądać rodzinom, które tam przychodzą. To jest silniejsze ode mnie. Przyglądam się, wpatruję, choć tego nie chcę. Wtedy zaczynam po prostu źle się czuć. Kiedy widzę te dzieci obejmowane przez matki, ojców, spacerujące z nimi, rozmawiające, wtedy czuję smutek, gniew, żal, złość. Czuję nienawiść. Nienawiść do tych dzieci, do ich rodziców. Ale najgorsze jest to, że ta mieszanka zwykle wybucha; wtedy moje moce zaczynają żyć własnym życiem. Tracę panowanie nad sobą i wtedy zwykle ucierpi kilka drzew i ławek, kilka lamp ulicznych i wystaw sklepowych.
Zawsze udaje mi się chyłkiem uciec. Na szczęście nikt jak dotąd nie skojarzył tych zjawisk ze mną. Aż strach pomyśleć co by wtedy było. Jeszcze by mnie wzięli do jakiegoś cyrku obwoźnego i pokazywali jako atrakcję. O ile by mnie złapali, hehe. Ja bym się im nie dał rzecz jasna. Ucierpiałoby pewnie kilka osób ale jak obrona własna to obrona własna.
Jeszcze nikomu nie zrobiłem jakiejś większej krzywdy. Nikogo nie zabiłem. Hmmm, ciekawe jakby to było kogoś zabić. Czy byłbym do tego zdolny? Nie wiem. Przypadkiem może się tak zdarzyć, bo nie potrafię jeszcze za dobrze panować nad mocą, ale żeby umyślnie spowodować śmierć. Nie próbowałem tego robić i na razie lepiej nie próbować.
przepraszam że takie długie
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|